headerphoto

Marek Kotański

Nie ma ludzi jednowymiarowych, a na pewno nie należał do nich Kotański, człowiek z krwi i kości jak mało kto na świecie. Więc tych, którzy znali go bliżej nie dziwi, że prawie każdemu uproszczonemu przedstawieniu jego sylwetki przez jednych można natychmiast przyporządkować zupełnie odmienny punkt widzenia drugich. I tak, pokrótce. Wielu nazywało go zachowawczym, a przecież był to człowiek który przez całe swoje pracowite życie wprowadzał nowatorskie, ba, rewolucyjne projekty. Niektórzy twierdzą że podporządkowywał sobie bez reszty współpracowników, ale mimo tej jego potrzeby dominacji placówki Monaru cieszyły się niewątpliwą, bardzo szeroką autonomią. Był serdeczny i ujmujący, ale niektórzy wspominają go jako napastliwego i nie przebierającego w słowach. Znam osoby kolekcjonujące w pamiętnikach, pracowicie przez lata, jego wielopiętrowe, wymyślne wiązanki. Słyszymy skargi, że hamował rozwój osobisty swoich współpracowników. Temu punktowi widzenia można przeciwstawić dziesiątki dowodów że cenił inicjatywę i wspierał ją, dając niekiedy lekkomyślnie nieograniczone, cesarskie pełnomocnictwa.

Szedł na kompromisy z władzą, a z drugiej strony wielu z nas pamięta go jako nieustępliwego, idącego niezmiennie na całość we wszystkich negocjacjach.
Był bardzo, bardzo skuteczny a jednocześnie niektóre jego pomysły można ocenić jako skrajnie nierealistyczne. Wielu uważało go za niekonsekwentnego i niecierpliwego, a przecież pamiętamy że mimo niepowodzeń jakiegoś projektu bywał mu wierny przez lata, próbując ponadto zapalić do niego innych. Można tak długo jeszcze wymieniać biegunowe oceny i każda, w jakiejś mniejszej czy większej mierze będzie prawdziwa. Ale tylko umysły z szuflady upierają się w szufladowaniu osób, które do żadnego szablonu nawet z daleka nie pasują.


Obawialiśmy się, że gdy Kotana zabraknie, wtedy w organizacji nastąpi trzęsienie ziemi. Z drugiej strony jego styl zarządzania nie był w dłuższej perspektywie do utrzymania. Monar ciągle się rozrastał powiększając o nowe placówki, puchł, ciągle puchł niemiłosiernie zjadając więcej niż był w stanie strawić bez nadwerężenia swojej spójności. Gdy Kotan zaangażował się w przeciwdziałanie bezdomności, przyrost placówek był tak duży że chyba on sam nie wiedział ile w danym momencie ich posiadał. Był imperialistą, Juliuszem Cezarem. Często więc narzekaliśmy, czekając na jakiegoś zdolnego administratora który wesprze prezesa i nadąży adoptować zdobycze. Podśmiewaliśmy się gdy podawał do prasy jakąś nieprawdopodobną liczbę placówek, żartując że pewnie policzył wszystkie garaże i kurniki. Okazywało się jednak, że liczby te mają pokrycie z rzeczywistością. Irytuje trochę ten lament sierot po Kotańskim, głośny i nieadekwatny, że oto nastąpił początek końca, bo niema następcy o takiej sile. Niema, ale on sam mimo w różnych okolicznościach wyrażanych niepokojów, na pewno oczekiwał czegoś zupełnie innego niż ślepego naśladownictwa. Można długo opowiadać o jego narowach i słabostkach, bez końca obgadywać, przypominać anegdotyczne historie których był bohaterem. Należy jednak pamiętać, że jego słabostki były małe, niemal nic nie znaczące w porównaniu z nieskończonym dobrem, które dzięki jego dokonaniom stało się udziałem tak wielu ludzi.

Marek nie znosił urzędniczego światka. Wydaje się ponadto, że po prostu nie chciał go zrozumieć. Nieodmiennie traktował jego strukturę jako hierarchię dyrektyw, jedynie "dla ściemy" odwołującą się do prawa. Nie potrafił przyjąć do wiadomości, że w kasie publicznej pieniędzy może po prostu nie być, że istnieją jakieś długoterminowe procedury ich zdobywania. Wiele lat kontaktów z urzędnikami nauczyło go, że zawsze jest osoba która potrafi niekorzystną sytuację zmienić jednym telefonem, trzeba tylko do niej dotrzeć. Kotan widział, że w wyniku przemian ustrojowych pole takiego działania ulega ciągłemu zawężeniu. Niemniej jednak wykorzystywał jak mógł te nadal istniejące możliwości, nie przykładając się specjalnie do poznawania nowych mechanizmów choćby z braku czasu, no bo skoro można coś osiągnąć szybciej. Kotański był rewolucjonistą a rewolucyjność oznacza chodzenie na skróty. Życie działaniem, spalanie się w nim. Osoby o jego temperamencie męczą bardziej niż innych monotonne, codzienne procedury. Dziś niestety dróg na skróty jest mało, nadszedł czas nudnej normalności.

Ludzie Monaru, którzy nadal chcą opierać funkcjonowanie swoich placówek na akcyjności, pozyskiwać środki finansowe metodą "brygady zryw", przeciwstawiać przepisom prawa jedynie pojemność swojego serca, nie da się wróżyć wielu sukcesów. Trzeba, kto jeszcze tego nie umie, nauczyć działać po nowemu, w ogóle uczyć. Kotański mógł pozwolić sobie na kontestowanie wykształcenia, ignorowanie dyplomów, bo był nie tylko osobą wykształconą, ale też wybitnym fachowcem. Innym odradzam podobnej postawy. Równie skutecznie koń pociągowy może ignorować drogi szybkiego ruchu.

Co do kompromisów Kotana z komunistami, jest to jeszcze jeden uproszczony osąd. Każdą władzę Marek traktował tak samo. Z jego punktu widzenia polityk o tyle okazuje wrażliwość na problematykę społeczną o ile jest do tego zmuszony. W pierwszych latach po stanie wojennym, gdy rządzący szukali wszędzie głośnych nazwisk by pokazać, że Polska nie zamieniła się we wszystkim w koszary, wtedy to powstały zręby polskiego systemu rehabilitacji narkomanów. Kotan wyrwał wówczas od władzy ile tylko było można. Polityki nie rozumiał, nie znał się na niej, wszystkie funkcje publiczne jakie sprawował równo położył. Ale niebywałą koniunkturę wykorzystał, i to do końca. Ośrodki rosły jak grzyby po deszczu. W pierwszej połowie lat na osiemdziesiątych powstało dziesięć ośrodków monarowskich. Czy miał się obrazić się władzę i czekać na lepsze czasy które mogły nie nadejść, prędzej by się pochlastał.

Stworzony przez Kotana system pomocowy Monar jest niemożliwie tani. 160 placówek kosztuje finanse publiczne w skali roku mniej niż wydaje na swoje utrzymanie niejeden szpital. Słyszy się czasem że Markoty są miejscem jakichś nieprawidłowości, niewłaściwego zarządzania. Proszę zatem wyobrazić sobie te setki a raczej tysiące zaopiekowanych przez system boom'ów, tych wszystkich narkomanów, lumpów dworcowych, te ostatniego sortu ulicznice. I mechanizm ludzkiego recyklingu który taśmowo przerabiał, wychowywał, resocjalizował to towarzystwo. I wypuszczał na zewnątrz jako jednostki wartościowe, przydatne, zaangażowane w pomoc innym. Ta struktura rozrastała się w pewnym okresie w postępie niemal niekontrolowanym. Każdy z tych ludzi miał buławę w tornistrze, którą traktował śmiertelnie poważanie. No bo szkoła Monaru polegała jak wiadomo, na stopniowym uczeniu się korzystania z wolności, na nauce odpowiedzialności, wchodzeniu w role społeczne, wykonywaniu coraz bardziej złożonych zadań. Wreszcie na pełnieniu odpowiedzialnych funkcji w ramach systemu.

Wiele z tych osób, jeżeli cieszyło się zaufaniem grupy mogło spróbować zrealizować swój własny pomysł na pomoc innym, mając dodatkowo mocne wsparcie organizacji. Wiadomo też, że niektórzy mimo wiązanych z nimi nadziei zawodzili, znikali z powierzonymi im pieniędzmi , wracali do nałogu i dawnego stylu życia.
Niemniej jednak te wszystkie straty były i są wliczone w koszty. Stosowanie wspomnianej metody, mimo owych strat jest buchalteryjnie i per saldo opłacalne.
Odnowione, poranione wraki ludzkie szybko zwracały zaciągnięte wobec społeczeństwa długi. Sam mogę wymienić jednym tchem setkę przykładów, a po chwili przypomnienia jeszcze jedną. Ale najcenniejsze w tym wszystkim było i jest dawanie ludziom możliwości poczucia bycia przydatnymi, realnego odzyskania godności, nadawanie sensu ich życiu.

Jacek Charmast



Jak zwykle otoczony ludźmi... Tu na zebraniu społeczności.

Był człowiekiem kochającym zarówno zwierzęta...

...jak i ludzi, którzy chętnie za nim podążali.

Był liderem, wielokrotnie nagradzanym za swoją działalność.



Wersje językowe


ADRESY PLACÓWEK


Potrzebujesz pomocy napisz do nas!